Tym razem będzie o zacofaniu. Nasze panie, co może nie do każdego dociera, oprócz tego, że uważają się za miłe i sympatyczne (dyrekcja naczelna) i surowe, ale sprawiedliwe (dyrekcja zastępcza), pretendują do miana postępowych. Latają na różne manifestacje i manify i opowiadają się po stronie uciśnionych i poniżonych (Żydów, murzynów, telemarketerów, homoseksualistów, kobiet, osób niepełnosprawnych – przy czym tak naprawdę brzydzą się większością tych ludzi). Krótko mówiąc – lewicują. Czy też lewitują, to się zdarza paniom w starszym wieku.
Zawsze mnie zdumiewało, jak wiele osób o przekonaniach jakoby lewicowych, tej liczbie nasze panie, ma w nosie czyjekolwiek krzywdy i we własnym otoczeniu zachowuje się jak Feliks Dzierżyński czyli sieje terror. Piotrowski też deklarował się jako marksista, ale ten przynajmniej walczył z odkrytą przyłbica, a nasze paniusie robią wszystko po kryjomu.
Zacofanie naszej dyrekcji przejawia się w stylu zarządzania, ponieważ nasza lewitująca dyrekcja ciągle tkwi w poprzedniej epoce. To znaczy w PRLu, który, czy tego chcemy, czy nie chcemy, skończył się prawie ćwierć wieku temu! Nie mówiąc o profesorze Lorentzu, który, co nie jest żadną tajmnicą, nigdy nie był dobrego zdania o swojej asystentce i bynajmniej nie uważał jej za godną siebie następczynię. Biedak przewraca się teraz w grobie, widząc cały ten bałagan, bo nawet jeśli – podobnie jak nasza obecna dyrekcja – miał zapędy dyktatorskie, to wszystko to służyło dobru Muzeum. Po Lorentzu zostały przynajmniej różne nabytki, niektóre nabyte prawem kaduka, nie zmiania to faktu, że te nabytki, patrz galeria średniowieczna (nota bene obecnie zmarginalizowana i wcielona do zbiorów nowożytnych), są ozdobą naszych zbiorów. Co zostanie po obecnej dyrekcji, ano – remont! Tandetny remont et c’est tout!
Wracając do stylu zarządzania. Na całym świecie, gwoli podniesienia wydajności pracy, upraszcza się wszelkie procedury i ogranicza biurkorację, bo to służy wszystkim zainteresowanym. W dobie internetu, poczty elektronicznej, nie mówiąc o telefonie i faksie nie ma powodu załatwiania wszystkiego jak za króla ćwieczka. U nas obecnie każda sprawa przypomina tę koszulę niesioną królowi Słońce do łoża o poranku – najpierw brał ją podkomorzy, potem marszałek, potem osobisty sekretarz, po czym, kiedy król już dygotał z zimna, dostawał koszulę. Bez guzika. U nas w ramach reformy wymyślono różne nowe drogi wędrowania koszuli… pardon, listu z prośbą o wypożyczenie, listu z prośbą o możliwość przeprowadzenia kwerendy, listu z prośbą o możliwość zreprodukowania obrazu – po pierwsze z jakiegoś powodu naszej dyrekcji naczelnej wydaje się, że musi podejmować decyzje w sprawie nogi od krzesła chippendale, nie mówiąc o wyrażeniu zgody na oglądanie przez studentkę naszego uniwersytetu dwóch obrazów jakiegoś tam malarza. Po drugie odpowiedź naszej dyrekcji – skądinad byłej dyplomatki – jest z reguły niegrzeczna, po trzecie do dyrekcji nie do końca dociera, że wiekszość spraw można teraz załatwić mailem i że nie należy mnożyć bytów ponad konieczność.
Dlatego kolejne muzea piszą skargi do ministerstwa, a potem – no cóż, potem nasi koledzy z innych muzeów dzwonią do nas, do działu, pytając co, do diabła, się u nas dzieje??
Dlatego przeraża mnie zapowiedź jakichkolwiek „reform” w wykonaniu naszego niegdysiejszego audytora, bo przez niego Muzeum w Kielacach zostało sparaliżowane poprzez wszechobecną biurokrację, rodzaj ewidencji wszelkiej działalości, która to ewidencja zastąpiła jakąkolwiek działalność…
KonfacelA
P.S. To mój setny post! Z jednej strony pewnie powinnam być dumna, a z drugiej – to smutne, że nie ma żadnego innego forum, na którym moglibśmy porozmawiać ze sobą. W najbliższym czasie napiszę, ile osób czyta i komentuje mój blog – w przeciwieństwie do naszej dyrekcji nie muszę „liczyć frekwencji na galeriach”, bo na bieżąco dostaję wszystkie statystyki.