Nie jestem pewna, ile dokładnie spraw w sądzie pracy ma nasze Muzeum. Ale rzeczywiście wygląda na to, że jest ich pięć, jednej nie jestem do końca pewna (dziewczyna z działu zamówień publicznych?), a jedna osoba – kierowniczka działu wydawniczego – nie ma jeszcze wyznaczonego terminu pierwszej rozprawy. Jedna sprawa dotyczy niesłusznie przyznanej nagany, a pozostałe – no cóż, dotyczą osób zwolnionych z pracy.
W tym miejscu muszę to powiedzieć, choć dla większości z nas jest to pewnie oczywiste. Dla historyków sztuki, archeologów i konserwatorów nie ma wielu miejsc, gdzie mogliby pracować. Zwolnienie kogokolwiek z nas oznacza w praktyce śmierć zawodową, nie mówiąc o tym, że humaniście w ogóle trudno jest znaleźć jakąkolwiek pracę. Dlatego zwalnianie pracowników merytorycznych w instytucji takiej jak nasza uważam za podłość.
W sądzie nasze panie każdorazowo tłumaczą się, że nie mają pieniędzy – na jednej ze spraw powiedziały nawet, że nie mają na zapłacenie ewentualnego odszkodowania, na co rozbawiona sędzina odparła, że jeśli Muzeum przegra, nie będą miały wyjścia…
Tego argumentu używały również, zwalniając jedną z pracownic w wieku emerytalnym. Ponieważ w naszym kraju wiek nie może być podstawą zwolnienia, a w normalnej sytuacji w instytucji takiej jak nasza wiele osób pracuje do późnej starości – sprawa trafiła do sądu. Na drugiej rozprawie sędzia zażądał listy osób zatrudnionych w Muzeum od momentu zwolnienia powódki (tym biednym Muzeum, które nie ma na pensje, nie ma na odszkodowania, nie ma na manikiurzystkę dla pani dyrektor, ani na chlebek z masełkiem). Co w tym wszystkim jest najbardziej wstrząsające? Ano to, że powódka od momentu zwolnienia nadal pracowała w Muzeum jako wolontariuszka. Z niezrozumiałych dla mnie powodów zawarła z Muzeum umowę o wolontariat (większość muzealnych wolontariuszy po prostu nadal przychodzi do pracy, tyle że bez pieniędzy). No i ta umowa o wolontariat została jej wypowiedziana (na piśmie!) następnego dnia po drugiej rozprawie…
Nie ma sprawy, mogę łopatologicznie: jeżeli Muzeum nie ma pieniędzy na zatrudnienie powódki, to dlaczego wypowiada jej umowę o wolontariat? Co się za tym kryje? Ano, pewnie fakt, że od momentu zwolnienia powódki, zatrudniono w Muzeum co najmniej pięć osób, niech mnie ktoś poprawi, kto wie lepiej…
To ponura historia krąży od jakiegoś czasu po muzealnym korytarzu, budząc zgrozę i niedowierzanie…
Powtórzę. Największym bogactwem instytucji takiej jak nasza są zbiory. Ale to ludzie sprawiają, że te zbiory istnieją w świadomości publicznej, bez ludzi wszystkie te obrazy na siatkach i rzeźby w magazynach mogą sobie porosnąć kurzem i nic z tego nie będzie.
W następnym odcinku historia zaginionego stanowiska…
KONFaCeLa