M jak Muzeum

18/05/2012

U-koko-ronowanie czyli Muzeum spoko

Filed under: M jak Muzeum — Konfacela @ 00:16
Tags: , , , , , ,

Każdy w tej instytucji ma swoje obowiązki. Jedni myją gabloty, inni punktują Grunwald, a jeszcze inni zajmują się budowaniem wizerunku i kontaktami ze światem zewnętrznym. Jeśli gabloty będą brudne, będziemy mieć pretensje do laborantki. Jeśli z Grunwaldu zacznie odpadać farba, będziemy szukali konserwatora, a jeżeli Program I TV pokaże w Wiadomościach o 19.30 relację z konferencji prasowej z otwarcia Muzeum ze starym logo (tym owalnym, z wizerunkiem budynku), będziemy szukali naszego dzielnego kierownika działu promocji. Nie pamiętam dokładnie, ile zapłaciliśmy za ten wężyk na granatowym (w porywach czerwony wężyk na białym), ale jak już komuś odbiło, to teraz trzeba się tego trzymać. Wielki specjalista od reklamy powinien wiedzieć, że nawet najgorszy projekt, jeśli się go ciagle i z przekonaniem pokazuje, to w końcu wszyscy się przyzwyczajają i nikt nie protestuje.
Bardzo jestem ciekawa, jak tam wieczorne otwarcie, wielki dzień naszej pani dyrektor, ukoronowanie tych trudnych dziesięciu miesięcy. Ach, ach. Sądząc po relacji w internecie i prezydent, i minister, a nawet przewodniczący naszej rady – wszyscy oni byli oczarowani i zbudowani. Między nami mówiąc, nie ma takiej opcji, żeby mogło być inaczej. Ministerstwo dało pieniądze na remont i pan minister musiał być oczarowany, ponieważ jakakolwiek krytyka byłaby krytyką jego samego. Poza tym, jeden dyrektor już mu się u nas  nie udał, więc teraz ten drugi musi się udać, żeby nie wiem co. Prezydent – to oczywiste – polegał na wieloletniej renomie tego miejsca, a jeśli chodzi o Jacka, to podobnie jak w przypadku ministra – przyłożył ręki do pseudoreform i to co zobaczył, musiało mu się podobać z z automatu…

KOnfacela

10/05/2012

Kto się boi czarnego luda?

Nie mam współczucia dla naszej dyrekcji. Dlatego bawią mnie takie sytuacje, jak ostatnio. Jeśli nasza pani dyrektor tak bardzo chce wiedzieć, jakie nastroje panują w Muzeum, może powinna przeprowadzić badania opinii publicznej… zamiast wypytywać nasze dziewczyny z Solidarności. Przecież wszyscy kochają naszą panią dyrektor, nie mówiąc o jej zastępczyni. Jak mówią, ta ostatnia jest chora, jeśli nie zrobi przynajmniej jednej awantury dziennie. Jak znam życie, jest z tego dumna…
No więc, skąd ta myśl, że coś mogłoby być nie w porządku? Czegoś się obawiamy?
Myślę, że nie ma powodów do obaw. Jest dobrze. Wszyscy się boją pani dyrektor.
Ale ten strach jest obopólny. Pani dyrektor też się boi pracowników.
Nietrudno zgadnąć, czego się boją pracownicy: utraty pracy, zwolnienia kolegów, oddania jakichś tam zbiorów (głównie depozytów, od jakiegoś czasu dyrekcja zaprzestała pytania kuratorów o cokolwiek i słusznie).
Jeśli chodzi o dyrekcję, sprawa jest trochę bardziej skomplikowana. Dyrekcja boi się panicznie, żeby coś nie wyszło na zewnątrz, jakieś obrzydliwe sprawy, które mogłyby ją skompromitować. Mobbing nie jest niczym chwalebnym, szczególnie jeśli, przynajmniej w założeniu – podobnie jak Piotrowski – wyznaje się tzw. lewicowy światopogląd. Poza tym nasza biedna dyrekcja obawia się, że ktoś może się okazać mądrzejszy od niej – to całkiem realna obawa – dlatego profilaktycznie nie podejmuje żadnego dialogu i słusznie, po co kusić licho. Nie wiem tylko, jak prasa przyjmie zapewnienia o rewolucyjnym charakterze naszej nowej galerii sztuki polskiej, która to galeria póki co nie wnosi niczego nowego do sprawy, jak wszystkie nasze odnowione pomieszczenia wygląda – no co ja na to poradzę?! – tandetnie, do tego pachnie tą nową dziwną farbą…
Oprócz tego nasza dyrekcja boi się nas, pracowników, to znaczy Ciebie i mnie, mój drogi czytelniku, ponieważ wie, że jest nie w porzadku…
Kto się boi czarnego luda? Mówią, że jedyną rzeczą, której powinniśmy się bać, jest strach…

KONFAcELA

29/04/2012

Pitawal muzealny, część pierwsza

Nie jestem pewna, ile dokładnie spraw w sądzie pracy ma nasze Muzeum. Ale rzeczywiście wygląda na to, że jest ich pięć, jednej nie jestem do końca pewna (dziewczyna z działu zamówień publicznych?), a jedna osoba – kierowniczka działu wydawniczego – nie ma jeszcze wyznaczonego terminu pierwszej rozprawy. Jedna sprawa dotyczy niesłusznie przyznanej nagany, a pozostałe – no cóż, dotyczą osób zwolnionych z pracy.
W tym miejscu muszę to powiedzieć, choć dla większości z nas jest to pewnie oczywiste. Dla historyków sztuki, archeologów i konserwatorów nie ma wielu miejsc, gdzie mogliby pracować. Zwolnienie kogokolwiek z nas oznacza w praktyce śmierć zawodową, nie mówiąc o tym, że humaniście w ogóle trudno jest znaleźć jakąkolwiek pracę. Dlatego zwalnianie pracowników merytorycznych w instytucji takiej jak nasza uważam za podłość.
W sądzie nasze panie każdorazowo tłumaczą się, że nie mają pieniędzy – na jednej ze spraw powiedziały nawet, że nie mają na zapłacenie ewentualnego odszkodowania, na co rozbawiona sędzina odparła, że jeśli Muzeum przegra, nie będą miały wyjścia…
Tego argumentu używały również, zwalniając jedną z pracownic w wieku emerytalnym. Ponieważ w naszym kraju wiek nie może być podstawą zwolnienia, a w normalnej sytuacji w instytucji takiej jak nasza wiele osób pracuje do późnej starości – sprawa trafiła do sądu. Na drugiej rozprawie sędzia zażądał listy osób zatrudnionych w Muzeum od momentu zwolnienia powódki (tym biednym Muzeum, które nie ma na pensje, nie ma na odszkodowania, nie ma na manikiurzystkę dla pani dyrektor, ani na chlebek z masełkiem). Co w tym wszystkim jest najbardziej wstrząsające? Ano to, że powódka od momentu zwolnienia nadal pracowała w Muzeum jako wolontariuszka. Z niezrozumiałych dla mnie powodów zawarła z Muzeum umowę o wolontariat (większość muzealnych wolontariuszy po prostu nadal przychodzi do pracy, tyle że bez pieniędzy). No i ta umowa o wolontariat została jej wypowiedziana (na piśmie!) następnego dnia po drugiej rozprawie…
Nie ma sprawy, mogę łopatologicznie: jeżeli Muzeum nie ma pieniędzy na zatrudnienie powódki, to dlaczego wypowiada jej umowę o wolontariat? Co się za tym kryje? Ano, pewnie fakt, że od momentu zwolnienia powódki, zatrudniono w Muzeum co najmniej pięć osób, niech mnie ktoś poprawi, kto wie lepiej…
To ponura historia krąży od jakiegoś czasu po muzealnym korytarzu, budząc zgrozę i niedowierzanie…
Powtórzę. Największym bogactwem instytucji takiej jak nasza są zbiory. Ale to ludzie sprawiają, że te zbiory istnieją w świadomości publicznej, bez ludzi wszystkie te obrazy na siatkach i rzeźby w magazynach mogą sobie porosnąć kurzem i nic z tego nie będzie.
W następnym odcinku historia zaginionego stanowiska…

KONFaCeLa

25/04/2012

Skala zamieszania

Podejrzewam, że aż do 17 maja, a i długo potem, tematem dyżurnym na tym blogu będzie remont. Przy okazji – bardzo mnie  bawią wygłaszane teraz przy każdej okazji deklaracje naszej dyrekcji dotyczące wentylacji i klimatyzacji. Nikt nie mówi dokładnie gdzie, gdzie będzie ta klimatyzacja, wiadomo tylko, że nie będzie jej na malarstwie polskim, co w kontekście odsłoniętych świetlików nie rokuje najlepiej…
Teraz na temat skali całego tego zamieszania. Fakt postawienia kilku nowych ścianek na wspomnianym już malarstwie polskim nie jest niczym specjalnym, w Muzeum stawia się ścianki przy każdej wystawie czasowej. Okna wymieniano sukcesywnie od jakiegoś czasu, a jeśli chodzi o podłogi, to to co się wyprawia przy cyklinowaniu przechodzi wszelkie pojęcie.
Jeśli chodzi o dziedziniec Lorentza, to myślę, że nasz niegdysiejszy dyrektor przewraca się w grobie, szczególnie jeśli chodzi o te powycinane drzewa. Nie mówiąc o trawie z rolki. Nie ogród, nie oaza w centrum miasta, tylko gołe, zielone boisko. Tyle będziemy mieli przynajmniej wspólnego z EURO, bo oni tam na tym stadionie chyba też mają trawę z rolki.
I na koniec coś pozytywnego, a przynajmniej zapowiada się pozytywnie: zdjęto tę straszliwą quasi-cmentarną czarno-złotą tablicę przy wejściu dla pracowników. Mam nadzieję, że nowa będzie bardziej gustowna.
Na zakończenie krótka historyjka związkowa, dotyczaca wyborów do rady pracowników i wtrącania się w tę sprawę  naszej wice-dyrekcji (trudny problem ordynacji wyborczej). Ta rada nie powstanie i za dziesięć lat, jeżeli w końcu ktoś z tym nie pójdzie do sądu, bo naszej dyrekcji zależy wyłacznie na przewlekaniu sprawy. To że nasze  drugie związki znowu zdradziły i to w ostatniej chwili  nie jest niczym nowym. Długoletnia tradycja wojny z merytorycznymi, a także kolejne zapewnienia głównej księgowej zrobiły swoje. Mimo że dyrekcja już od dawna nie faworyzuje pracowników niemerytorycznych, ci jakby nadal nie rozumieli, że brak rady pracowników jest niekorzystny również dla nich. Tak. To już się robi nudne.

A jeśli już mowa o sądzie, to w jednym z najbliższych odcinków pitawal muzealny.

KONFACELA

12/04/2012

Po co robiliśmy remont?

Policzmy, do Nocy Muzeów zostało pięć tygodni i to niecałych. Jak nasze panie wyobrażają sobie powieszenie galerii sztuki polskiej z przymieszkami, galerii sztuki nowożytnej i Wywyższonych w tak krótkim czasie? Co zrobiono do tej pory oprócz galerii sztuki nowożytnej na ryzalitach? Co nasz nieoceniony projektant zamierza zrobić z tymi koszmarnymi szparami między płytami? Domyślam się, że te płyty mają umożliwiać dostęp do okien i podobno mają się odchylać, żeby w razie czego mógł tam wpełznąć jakiś krasnoludek… albo inny elektryk. Nie zmienia to faktu, że szpary wyglądają strasznie… tandetnie. Czy po to robiliśmy remont, żeby Muzeum wyglądało tandetnie? Co do klimatyzacji na galerii sztuki polskiej to już wiadomo – niczego takiego nie przewidziano. Jeśli latem będą upały, to na naszej najlepszej galerii znowu będzie można ducha wyzionąć z gorąca. Galeria sztuki polskiej jest naszą dumą i nic nie zdoła tego zepsuć,  nawet te nieszczęsne i nienajwyższego lotu, wybrane na siłę europejskie dodatki. Co jeszcze zrobiono na naszej sztandarowej galerii? Ano pomalowano ściany na inne kolory, zmieniono oświetlenie i to wszystko. Po to robiliśmy ten cały remont?
Nie wiem, co zrobiono na najwyższych galeriach, tam gdzie do tej pory było malarstwo holenderskie. Też pomalowano ściany na inny kolor? Co z klimatyzacją? Niech mi ktoś pokaże klimatyzatory, dopóki nie zobaczę na własne oczy, nie uwierzę. Nie mówię o wentylację grawitacyjnej, która podobno działała w Muzeum już przed wojną, a potem została bezmyślnie zasypana w latach 70. Pewnie teraz ją udrożniono, nie zmienia to faktu, że wentylacja grawitacyjna działa latem tylko wtedy, kiedy wieje wiatr!
Bardzo jestem ciekawa, co nasze panie naopowiadały dzisiaj na kolejnym zebraniu rady powierniczej, czy zdołały kogokolwiek przekonać, że zdąża z tym całym bałaganem i czy przyleciał Jack, który od jakiegoś czasu nie jest już dyrektorem w Londynie, tylko w Vancouver. To daleko. Bilet kosztuje. Muzeum wydaje ciężkie pieniądze na różne absurdalne ekspertyzy z zadaną tezą (mam na myśli ten bubel poświęcony kwerendom i wypożyczeniom), czy teraz będziemy jeszcze fundowali Jackowi przeloty z Kanady?

KONfACELA

07/04/2012

Życzenia Wielkanocne

Filed under: M jak Muzeum — Konfacela @ 19:07
Tags: , , , , , , , , , ,

Marzanna utopiona? Utopiona. Jajeczka poświęcone? Poświęcone… Co do flagi na 1. Maja, to jeszcze mamy chwilę czasu… W końcu mogę w końcu bez przeszkód usiąść przy komputerze i złożyć wszystkim moim czytelnikom najlepsze życzenia z okazji świąt Wielkanocnych. Przy okazji bardzo dziękuję za życzenia naszej pani dyrektor i jeszcze za możliwość wyjścia z pracy w Wielki Piątek o całe dwie godziny wcześniej. Każdy kogo spotkałam wychodząc, kręcił z niedowierzaniem głową. Mówiłam, że tak będzie. Będziemy wdzięczni za każdy ludzki odruch, za każde normalne odezwanie… A poza tym… mówiłam, że nasz świetny scenograf i artysta wróci, w końcu są to niebagatelne pieniądze…  A co do klimatyzacji, to galerii sztuki polskiej z domieszkami nie ma śladu klimatyzatorów ( to są te duże pudła, z których wieje zimne powietrze w upały). A na ryzalicie jest teraz wentylacja, a nie klimatyzacja i to są naprawdę dwie różne sprawy, jak kto ciekawy, wystarczy poczytać w internecie. Czyli na skutek całego tego remontu na ryzalicie zamienił stryjek siekierkę na kijek, a może nawet na najzwyklejszy w świecie badylek…

KONFACeLA

04/04/2012

Nie bez przyczyny

Co mówią na naszym pięknym korytarzu, ano że nasza dyrekcja pokłóciła się, niestety, z naszym znakomitym projektantem. Mówią, że biedakowi nie zapłacono za genialny projekt. Mówią też, że zapłacono, ale za mało. I że nasz artysta zabrał się i poszedł zarabiać pieniądze gdzie indziej… Ponieważ projekt nowej galerii sztuki polskiej był przygotowywany z pominięciem działu, więc teraz trudno oczekiwać, że samo się powiesi, bez projektanta. Chyba żeby pani dyrektor osobiście… ale chyba siły już nie te…
Ale nie trzeba się martwić, mówią, że artysta wróci. Na jego miejscu też bym wróciła, choćby po to, żeby wydostać resztę pieniędzy… Z tym może być jednak krucho, ponieważ Ministerstwo Finansów zamroziło tzw. bezosobowy fundusz płac czyli wszystkie wypłaty poza pensjami pracowników na etacie. Przypuszczam, że artysta sobie poradzi i w ogóle cała ta sfora z zewnątrz jakoś dziwnie mnie nie martwi, tylko tak się zastanawiam, co będzie z naszą grupą techniczną, nie mówiąc o dziale organizacji wystaw, czy jak tam on się teraz po reorganizacji nazywa?
W ogóle zjawisko jest niepokojące. Demoralizacja i upadek obyczajów. Ludzie przekazują sobie wszystkie te nowiny z wielką satysfakcją. To musi być okropne, kiedy podwładni czekają na każde potknięcie dyrekcji…  Ale – nie ulega wątpliwości, że to wszystko dzieje się nie bez przyczyny, prawda?
konfaCela

30/03/2012

Statystyki i nieustająco kwerendy

Filed under: M jak Muzeum — Konfacela @ 21:21
Tags: , , , , , , ,

Zgodnie z obietnicą sprzed kilku dni sięgnęłam do statystyk i jak zawsze liczby powiedziały więcej niż jakiekolwiek inne dane. W październiku ubiegłego roku Konfacelę czytały 3554 osoby. Ale już w listopadzie, a był to, przypomnijmy, miesiąc, kiedy nasze panie wprowadziły reformę struktury Muzeum – liczba czytelników wzrosła do 10.759. Czyli trochę ponad trzykrotnie. Potem nastąpił lekki spadek (na spotkaniu gwiazdkowym dyrekcja ogłosiła, że nie będzie więcej zwolnień), po czym od stycznia liczba osób czytających Mjakmuzeum rosła  systematycznie, żeby w marcu osiągnać najwyższy poziom czyli 14.397.  Rekord odwiedzin nastąpił 27 lutego – wtedy nasza dyrekcja spowodowała zamknięcie otwartego, choć dawno już nieaktywnego blogu Upiora – wtedy to M jak Muzeum odwiedziło 967 osób. Oczywiście podając wszystkie te liczby, mam na myśli liczbę wejść, bo komputer liczy wejścia, a nie osoby, a należy założyć, że niektórzy z nas wchodzili na blog kilkakrotnie tego samego dnia.  Przeciętnie jest to koło 500 wejść dziennie.
Do najczęściej czytanych postów należy – o dziwo – Fundraising Gala Diner bis, a potem Silva rerum i na trzecim miejcu pierwszy post M jak Muzeum czyli Wyznania Konfaceli. A na czwartym – Kto się boi Upiora.
Co zabawne, czytają nas nie tylko w Polsce, ale również w Stanach, Wielkiej Brytanii i Niemczech.
Co ludzie najczęściej wpisują w wyszukiwarkę i wychodzi im MjakMuzeum? Oczywiście rzeczone mjakmuzeum, potem konfacela, ale bardzo blisko mamy mobbing i, o dziwo, żuki – napisałam kiedyś post pt. Żuki, chrząszcze i chrabąszcze (dotyczył absurdalnych kwerend). Biedni entomolodzy…

A jeśli chodzi o kwerendy, to w naszym nowym projekcie reformatorskim z najlepszymi praktykami i możliwymi rozwiązaniami widzę kilka pozytywnych elementów, a mianowicie stały cennik, który dodatkowo miałby być umieszczony na stronie internetowej. Do tej pory część wszystkich tych wycen była mnożona przez pi i dzielona przez sufit, nie mówiąc o tym, ze odbywała się bez oglądania obiektu przez wyceniającego.
Z drugiej strony nie chce mi się tego powtarzać, ale my obsługujemy kwerendy w ramach obowiązków służbowych i dostajemy za to pieniądze w postaci pensji, czyli budżet państwa już raz za to zapłacił. Dlaczego miałby płacić po raz drugi? I jeszcze rozczula mnie wiara naszych analityków w możliwości naprawy poprzez digitalizację. Przecież ta digitalizacja sama się nie zrobi! Każdy obraz trzeba zdjąć z siatki albo wygrzebać ze stelaża i sfotografować. Gabinety graficzne mogą ewentualnie zeskanować. Nie wiem, jak w innych działach, ale u nas obiekty nie chcą same chodzić…

KonfacelA

27/03/2012

Państwo duńskie

Ten post wyjątkowo nie jest w pierwszym rzędzie skierowany do pracowników naszego pięknego Muzeum. Tylko do ludzi z zewnątrz, którzy również czytają ten blog i próbują mi udzielać różnych mądrych pouczeń. Najpierw miałabym ochotę zapytać, niczym pracownik działu marketingu, jak własciwie trafili na ten, w końcu bardzo specjalistyczny blog poświącony najwiekszemu Muzeum w Polsce i jego trudnym problemom. Może dzięki otagowaniu, ale jakoś nie chce mi się w to wierzyć (przy okazji postaram się z grubsza przedstawić krótki wyciąg z tzw. statystyk, czyli ile osób nas czyta i jak to wygląda z perspektywy czasu). Zdaję sobie sprawę, że blog czytają w naszym wspaniałym ministerstwie i w wielu innych zaprzyjaźnionych muzeach. Różne muzea patrzą na Muzeum Narodowe w Warszawie, czemu trudno się dziwić – bo problemy z dyrekcją czyli mobbing, napotyzm, brak wizji i strategii, pseudoreformy – nie są warszawską specjalnoscią. Z różnych stron dochodzą nas informacje o podobnych sytuacjach w innych muzeach w całej Polsce.  A mówiąc szerzej – nie tylko w muzeach, ale wszędzie, i to zarówno w wielkich korporacjach, jak i państwowych instytucjach, takich jaka nasza.
Drodzy moi czytelnicy SPOZA naszego muzealnego środowiska! Nie ma takiej możliwości, żeby ktoś z dyrekcji mnie wysłuchał – a że blog czytają, to wiem na pewno. Nie mam innej drogi kontaktu – nasza dyrekcja NIE CHCE rozmawiać z pracownikami. Nie komunikuje się z nami, tylko komunikuje nam to, uważa za konieczne. Styl tej komunikacji jest – no cóż, fatalny. Wszystkie te awantury, te ciągłe wrzaski  i trzaskanie drzwiami, budzą we mnie chęć schowania się w mysią dziurę. Szereg bezmyślnych, mechanicznych albo wynikajacych z osobistej urazy decyzji personalnych – to wszystko nie budzi we mnie ani szacunku, ani sympatii dla dyrekcji. Mimo to moją intencją nie jest dokuczanie, czy też obrażanie kogokolwiek, tylko zwrócenie uwagi na to, że źle się dzieje w państwie duńskim. A także – przeciwstawienie się nachalnej i kłamliwej propagandzie sukcesu, uprawianej przez naszą dyrekcję i danie możliwości wypowiedzi, tym, którzy boją się wrzasków, ale mają coś do powiedzenia.

KONFACELa

23/03/2012

Badylek na głowę

Od jakiegoś czasu obserwuję ze zdumieniem, jak nasza dyrekcja rwie się do załatwiania różnych spraw, które w ogóle nie powinny jej interesować. Dyrekcja to dyrekcja. Powinna dobrze wyglądać, żeby móc godnie reprezentować Muzeum na zewnątrz, starać się o fundusze, wyznaczać priorytety i w razie potrzeby podejmować trudne decyzje. Zarządzanie polega na tym, żeby osiągnać zamierzone cele, organizując pracę innych ludzi, a nie przez wykonywanie zadań osobiście.
A przy okazji… jeśli już mówimy o wykonywaniu pewnych rzeczy osobiście, to chyba najwyższy czas przestać osobiście farbować sobie włosy. Ten żołty odcień jest fatalny, poza tym nie pasuje do tych wszystkich beżowych żakiecików…
Ale wróćmy do trudnych problemów zarządzania.
Normalny dyrektor nie zajmuje się osobiście całym szeregiem spraw, bo nie ma na to czasu i  ma od tego ludzi.
Normalny dyrektor wie, co i jak trzeba zrobić, a w razie potrzeby może to skontrolować. Gdyby nie wiedział, to by nie mógł niczego skontrolować.
Niestety. Niestety. Nasza dyrekcja znowu usiłuje uregulować coś, co w ogóle nie powinno jej interesować czyli kwerendy. Kwerendy są naszym statutowym obowiązkiem, ponieważ zbiory Muzeum nie należą do nas, tylko do całego naszego narodu. Swego czasu pisałam, że nasz dyrektor ds. naukawych chciałby ograniczyć liczbę kwerend – chodzi o to, żebyśmy nie robili czegoś, co nam wypełnia czas, w którym rzekomo nic nie robimy. Stąd najnowsze zarządzenie dyrekcji, powierzające administrowanie kwerendami działowi inwentarzy. Pomijajac fakt, że w dziale inwentarzy są obecnie trzy osoby, jest to pomysł z gatunku surrealistycznych.
Ale mogę się łatwo domyślić, jak to działa, patrz wyżej… normalny dyrektor wie, co i jak trzeba zrobić, a w razie potrzeby może to skontrolować. No ale jak nie wie, to rozpaczliwie próbuje to ograniczyć. Mogę sobie łatwo wyobrazić te rozmowy między państwem dyrektorostwem, a że nie wiadomo właściwie, ile oni tych kwerend obsługują, a po co to robią, a jak to robią, a że nikt tego nie kontroluje – i że najwyższa pora z tym skończyć. Najlepiej wyznaczyć procent czasu, jaki moglibyśmy poświęcać na kwerendy. I pędzić, pędzić tych wszystkich interesantów, którzy jeszcze usiłują coś u nas obejrzeć… Swego czasu wyliczono nam procent czasu, który możemy poświęcić na obiad i było to 3,125% z ośmiu godzin naszej codziennej pracy. Dodałabym drugie tyle na tę poranną kawę, do której tak nas zachęcała pastereczka, a do tego pół procenta na siusiu… I badylek na drogę.

KoNFACELA

Następna strona »

Stwórz darmową stronę albo bloga na WordPress.com.